„Rosną skrzydła u ramion
                                                                               czas się w wieczność przemienia
                                                                               góry i wolność dokoła
                                                                               chyba dostąpimy tu wniebowstąpienia”
          
                                                                                                                    /Józef Baran/

            Przychodzą czasem takie dni, kiedy mamy już wszystkiego serdecznie dość, kiedy codzienność przytłacza i nie pozwala odetchnąć, a rzeczy małe urastają do rangi problemów, których rozwiązanie wydaje się niemożliwe i nawet przyjaciół nie można się poradzić, bo tak naprawdę nie ma dobrej rady.
           Kiedy dopadnie Cię taka chandra, kiedy nikogo nie będzie w pobliżu i pomyślisz, że nikomu na Tobie nie zależy, kiedy cały świat opowie się przeciwko Tobie i poczujesz się osamotniony, nie zwlekaj. Ruszaj w góry. Najdalej jak zdołasz dojść, gdzie nie ma radia, prasy i telewizji, gdzie nie ma jeszcze zasięgu wścibskich komórek. Tam poczujesz prawdziwą wolność i poznasz, jak dużo masz czasu, którym możesz dowolnie dysponować. Zrozumiesz, że nie warto mówić wszystkiego co myślisz, ale warto przemyśleć wszystko co chcesz powiedzieć.
           Ostatnim autobusem dojeżdżam do Palenicy Białczańskiej  parę minut po 17-tej. Mimo, że właśnie rozpoczął się marzec i sezon zimowy w pełni, jestem jedynym pasażerem, który tu o tej porze przyjechał. Kierowca widząc mój plecak rzucił zdawkowo „kce sie ponu ?” Widać było, że nie oczekuje odpowiedzi.
            Zaczyna się już wieczorna szarówka, a do schroniska 9 km pieszo. Bite dwie godziny. A z tym plecakiem i po ciemku to chyba więcej. Śniegu dużo. Mijam kolejno most na Potoku Waksmundzkim, tablicę widokową, zabudowania Okręgu Drogowego i Wodogrzmoty Mickiewicza. Robi się ciemno. Na drodze żywego ducha ale znam ją na pamięć więc się nie dłuży i nie zapalam latarki. Kilkadziesiąt metrów przed leśniczówką „Wanta” zaczynają się skróty. To mniej więcej połowa drogi. Jest ślisko i śniegu coraz więcej a droga wygląda bardziej jak wąwóz czy tor saneczkowy
              Już Włosienica. Kiedyś zagospodarowana polana dziś pusta i martwa. Migotliwa żarówka przypomina  czasy świetności wybudowanego tu przed laty pawilonu turystycznego. Przy końcu polany stoją dwa przysypane śniegiem samochody osobowe. Kto je tu wpuścił i po co? Szlaban przy Włosienicy podniesiony a i zimową ścieżką widać dawno nikt nie szedł. Zagrożenie lawinowe więc chyba niewielkie albo
            Wreszcie schroniska. Stare, ledwie wystaje ze śniegu ale ktoś w nim mieszka. Nowe wygląda na puste.
           W jadalni i na werandzie nikogo. W kuchni ktoś jeszcze dzwoni garnkami. Jednak się trochę zmęczyłem. Kasia, recepcjonistka pyta czy na długo, bo aktualnie schronisko puste, ale na weekend ma prawie komplet. Rezerwuję do końca tygodnia. Kasia, jakby coś przeczuwała, daje mi pięcioosobowy pokój i obiecuje nikogo nie dokwaterować. Anioł nie dziewczyna.
           Mam pokój na wprost dyżurki TOPR-u. Znudzony TOPR-owiec właśnie wywiesza na tablicy informacyjnej prognozę pogody. Jutro słońce, mróz -8oC i II0 zagrożenia lawinowego. Warunki idealne. Schodzę do jadalni aby coś zjeść i zaplanować dzień jutrzejszy. Pusto. Dopiero teraz zauważam na ścianach jadalni plakaty i zdjęcia przypominające o największej tragedii w polskich Tatrach, kiedy to w lawinie pod Rysami zginęło ośmioro młodych ludzi. Miesiąc temu minęła właśnie trzecia rocznica. Niesamowite wrażenie robią zdjęcia wywołane z aparatu jednej z ofiar, który wraz z nim prawie pół roku przeleżał na dnie Czarnego Stawu. Na przebarwionych zdjęciach, zrobionych dosłownie na kilka sekund przed zejściem lawiny, widać radosne, roześmiane twarze… Wtedy też był II0 zagrożenia lawinowego.
Robi się późno. Jutro pójdę do Wielkiego Kotła Mięguszowieckiego.

Cdn.

                                              Krzysztof Pieńkowski, 2006-04-01