„Nikt nie jest samotnym szczytem,
                                                                                                                  ale cząstką olbrzymich gór”.

                                                                                                                                        /Roman E.Rogowski/

            Budzę się jeszcze przed dzwonkiem budzika nastawionego na 4:30. Ćmiący ból głowy wskazuje nadchodzącą zmianę pogody. Ale nie. Przez małe okienko, do którego w moim pokoiku trzeba wspinać się po drabinie, zaglądają blednące już gwiazdy a na jaśniejącym od wschodu niebie ani śladu choćby najmniejszej chmurki. Szybkie śniadanie, pakowanie i o piątej z minutami wychodzę. Tuż przede mną wyszły dwa zespoły. Idą się wspinać zacięciem Kurtyki na Progu Mnichowem. Dobrze. Trochę mi przetorują ścieżkę.
            Droga przez zamarznięte jezioro dzisiaj już bardziej przedeptana nie dłuży się tak jak wczoraj.
             Teraz stromo w górę po zmrożonym śniegu. Ci przede mną idą szybciej i wkrótce zostaję sam. Na wybiegu Mnichowego Żlebu siadam na wystającym ze śniegu kamieniu. Jest zimno i wietrznie. Żleb nie wygląda na lawiniasty. Chyba jutro tam pójdę. Powoli od dołu ku górze przemierzam oczami wschodnią ścianę Mnicha. Okraszone śniegiem dolne i górne półki, płyty, okapy, wreszcie wierzchołek. Teraz już oświetlony wschodzącym słońcem. Znowu dopadają mnie wspomnienia i uporczywe wrażenie, że gdzieś tu coś zostawiłem, że przecież muszę tu po to wrócić.
             Silny podmuch wiatru przywraca rzeczywistość. Idę. Na progu Doliny za Mnichem wiatr jest bardzo silny i niestety zza grani Liptowskich Murów wywiewa coraz więcej chmur. Widać, że pogoda się załamuje.
             Trzeba się spieszyć. Chcę wejść na Przełączkę pod Zadnim Mnichem. Zakładam raki i schodzę z przetartej ścieżki w dziewiczy śnieg. Wspinam się przez zalodzone skalne progi poprzetykane śnieżnymi półkami.
             Wiatr jest coraz silniejszy, miecie zwianym śniegiem, wciska się w zakamarki ubrania i prawie natychmiast zasypuje moje własne ślady. Na szczęście widoczność jest dobra a mieciony śnieg nie jest mokry i nie zakleja okularów.
             Na Plecy Mnichowe dochodzę w wyjącym wietrze i zamieci śnieżnej. Słońce już się schowało.
             Teraz już nie jest tak stromo więc szybko docieram na Mnichową Przełączkę. Stąd już nietrudną skalno-śnieżną granią, poderwaną od wschodniej strony ponad stumetrowym urwiskiem, popod szczytem Mnichowej Kopy docieram do skraju Zadniej Galerii Cubryńskiej, będącej najwyższym piętrem Doliny za Mnichem. Wicher dosłownie zwala z nóg. Bez pomocy czekana trudno ustać. Teraz nieco w dół do niewielkiej kotlinki, w której latem jest maleńki stawek. Teraz zamarznięty i zasypany śniegiem jest zupełnie niezauważalny. Miejsce to zazwyczaj bardzo urokliwe, w tym wyjącym wietrze i zamieci nie robi wrażenia. Ulatują wszystkie wspomnienia, wszystkie troski i przyziemne kłopoty przestają mieć jakiekolwiek znaczenie. Pozostaje tylko jedna myśl. Wyjść jeszcze te kilkadziesiąt metrów wyżej! Bardzo stromym śnieżnym żlebem wychodzę wreszcie na Przełączkę pod Zadnim Mnichem.
             Cały dotychczasowy wiatr to była tylko igraszka. Wieje dopiero tutaj. Ustać na nogach nie da się nawet z pomocą czekana. Stoję więc na czworakach i poprzez zamieć usiłuję napatrzyć się na głębię Doliny Piarżystej, leżącej po drugiej stronie grani, na zasypane śniegiem Ciemnosmreczyńskie Stawy w dolinie i przeciwległy masyw Koprowego Wierchu. O fotografowaniu nie ma mowy. Choć dopiero dochodzi dziesiąta, czasu nie ma za wiele. Gdyby przyszła mgła zejście będzie nieciekawe. Ślady już dawno zasypało. Trzeba się spieszyć. Na szczęście teraz wiatr w plecy więc schodzi się szybko. Na progu Doliny za Mnichem spotykam Francuzów na nartach. Doszli tylko tu i zawracają. Wiatr skutecznie odstrasza. Na tafli Morskiego Oka wiatr słabnie ale zaczyna padać gęsty, ciężki śnieg. Z Mnichowego Żlebu jutro chyba nici.
           Rano świata zza śniegu nie widać. Nasypało 25 cm. i dalej sypie. TOPRowiec wywiesił III0 zagrożenia lawinowego. Idę na Słowację może tam będzie lepiej. Zbiegam w dół do Łysej Polany, autobusem do Javoriny i ruszam w Dolinę Jaworową. Na Słowacji w zimie szlaki turystyczne są zamknięte ale karta taternika otwiera drogę. Niestety tutaj też sypie. Po godzinie tracę nadzieję na poprawę pogody. Wracam. Przed granicą jedyny tutaj sklep z wiadomym zaopatrzeniem. Akurat podjechał autobus z Polski i w sklepie tłum. Szkoda czasu a i nieść mi się nie chce. Rezygnuję. Wracam na Polską stronę i wlokę się z powrotem do Morskiego Oka. Droga pusta, prawie nikt nie schodzi. Furmanki też już odjechały. Pogoda załamała się na dobre. No cóż, trzeba wracać do domu. Za to w schronisku tłum i gwar. Wszyscy niedzielni turyści siedzą w schronisku, licząc na poprawę pogody. Na szczęście nie wszyscy przyjechali i Kasia nie musiała mi nikogo dokwaterować więc dalej mam komfort. Szkoda, że jutro trzeba wracać.
            W kwietniu w Tatrach będzie rozpoczęcie sezonu turystycznego Klubu Górskiego. Przyjdziemy tu znowu. Może będzie lepsza pogoda.

                                            Krzysztof Pieńkowski, 2006-05-06